_________________________________________________________________________________
- Stań przede mną, spójrz mi w oczy i powiedz mi to prosto w twarz. Powiedz, jak bardzo mnie nienawidzisz. Powiedz to! Teraz!
Blada twarz co chwilę zerkała w ziemię, unikając przy tym nawet najmniejszego kontaktu wzrokowego. Starałem się rozmawiać, dowiedzieć się czegokolwiek, ale on nie odpowiadał. Cisza. Żadnego nawet najmniejszego szmeru, odgłosu. Wystarczyłoby jedno słowo. Pożegnanie. Nic tak bardzo nie bolało jak ignorancja. Wiedziałem, że to koniec. Wiedziałem, że nic już nie zmienię.
Szara postać powoli znikała we mgle, a razem z nią znikały wszystkie najwspanialsze wspomnienia. Każdy uśmiech pojawiający się na jego twarzy. Każda spędzona wspólnie chwila. Każde słowo wypowiedziane z jego ust. Każda sekunda bycia z nim. To on dał mi nadzieje. To on pokazał, jakim darem jest życie. Wspierał… Kochał… I teraz nagle to wszystko miało się skończyć . Całe piękno tego świata miało tak po prostu odejść. Bez pożegnania. Bez najmniejszego wytłumaczenia. Tak po prostu. Jakby nigdy nie było nas. Jakbym zawsze był dla niego tylko zwykłym szarym człowiekiem, nikim nadzwyczajnym, kolejną zabawką na niedługi czas. To cholernie bolało. Przez chwile zastanawiałem się, jak go powstrzymać, ale potem zdałem sobie sprawę, że on tego nie chce. Że nie czuje już tego co kiedyś, że nie kocha. Bo gdyby kochał, nie krzywdziłby mnie w ten sposób. Nie sprawiałby, że moje serce rozpadało się na tysiące malutkich kawałeczków, jak stłuczone lustro, którego nie da się już poskładać. Nie odchodziłby.
Bo przecież w czym ja zawiniłem? Co zrobiłem nie tak? Nie kochałem, biłem, zdradzałem? Zrzucałem całą winę na siebie, choć głębi duszy czułem, że to nie to, że to nie ze mną jest problem tylko z nim. Chciałem ze wszystkich sił mu pomóc, ale nie wiedziałem, jak. Sama ta bezczynność powoli doprowadzała mnie do płaczu. Nie mogłem tak po prostu siedzieć, płakać i użalać się nad sobą. Powoli podniosłem się z zimnej ziemi i otarłem mokrą od łez twarz. Nie wiedziałem co mam robić, dokąd iść, gdzie go szukać. Byłem roztrzęsiony i totalnie zdesperowany. To wszystko tak bardzo wyniszczało mnie od środka. Jeszcze nigdy nie czułem tego, co w tej chwili. Potworny ból w środku, w sercu, a jednocześnie przeraźliwa pustka. Ale najgorsza z tego wszystkiego była ta bezsilność. Świadomość faktu, że i tak nic nie wskóram, że mnie nie posłucha, nie zlituje się.
Tysiące obrazów pojawiających się w mojej głowie. Tysiące miejsc, które razem odwiedziliśmy. Miejsca, w których się całowaliśmy i kochaliśmy. Właśnie to wywoływało we mnie te najwspanialsze wspomnienia i jednocześnie sprawiało, że moje serce rozrywało się na strzępy.
Lecz nagle, jakby wszystko się zmieniło, jakby zapaliła się jakaś maleńka iskierka nadziei. W tej chwili wiedziałem dokładnie gdzie Gerard – najcenniejszy dar, jakim mnie życie obdarzyło, się znajduje. Byłem pewny, w tej chwili kompletnie nie myślałem. Biegłem z cały sił. Miałem gdzieś, wszystko i wszystkich. Liczył się tylko on. Mijając szare, puste uliczki coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, ile chłopak dla mnie znaczy. Z chwili na chwilę robiłem się coraz słabszy. Myślałem, że już nie dam rady, że nie zdążę. To co działo się w tej chwili w mojej głowie było nie do opisania. Mimo mojej anemii, szybkiego męczenia i skłonności do omdlewania, nie zatrzymywałem się. Wiedziałem, że jest szansa. Czułem to gdzieś w środku. Ostatnie dwa zakręty i znalazłem się na starym, zniszczonym placu zabaw. Do moich oczu napływało coraz więcej łez. Stałem na środku pustej przestrzeni, próbując się uspokoić. Ta mała iskierka już zgasła. Straciłem ostatnią nadzieję. Myliłem się. To miejsce wiele znaczyło dla nas obojga. Tu po raz pierwszy spojrzał na mnie jak na kogoś innego, niż zwykłego chłopaka z sąsiedztwa. Tu po raz pierwszy poczułem coś bardzo silnego i nie było to uczucie czystej przyjaźni. Było to coś więcej, coś o czym marzyłem od bardzo dawna, coś czego nie spotyka się na co dzień, coś na co czeka się całe lata. Tu po raz pierwszy mnie pocałował… Po raz pierwszy powiedział, co tak naprawdę czuje. Byłem pewien, że wybierze właśnie to miejsce na odejście… Trudno mi nawet to powiedzieć. Odejście. Śmierć. Samobójstwo. To słowa, które bolą najbardziej.
Siedziałem na jednej ze skrzypiących huśtawek, zatapiając swoją twarz w ramionach. Bezwładne ciało niemalże przestało się już trząść. Oparłem zmęczoną głowę o dość gruby metalowy pręt i zmrużyłem oczy. Nie miałem już nawet siły, żeby płakać. Chciałem zasnąć i już się nie obudzić. Być z nim na zawsze.
Siedziałem na jednej ze skrzypiących huśtawek, zatapiając swoją twarz w ramionach. Bezwładne ciało niemalże przestało się już trząść. Oparłem zmęczoną głowę o dość gruby metalowy pręt i zmrużyłem oczy. Nie miałem już nawet siły, żeby płakać. Chciałem zasnąć i już się nie obudzić. Być z nim na zawsze.
Ciepły podmuch wiatru lekko musnął mnie po szyi, powodując przy tym lekkie drgawki. Czułem się jak wtedy, z nim, kiedy jego przyspieszony oddech otulał całe moje ciało. Powoli odpływałem, gdy nagle poczułem zimną rękę na moim ramieniu. Przez całe moje ciało, od góry do dołu, przeszła fala dreszczy. Nie otwierałem oczu. Zbliżyłem dłoń i delikatnie położyłem na tej, która spoczywała na moim ciele. Ciepło. Jednym palcem lekko przejechałem po gładkiej skórze. Wtedy otworzyłem oczy i ujrzałem przed sobą roztrzęsionego chłopaka, niemalże dławiącego się od własnego płaczu. Był blady. Bardziej niż zwykle. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu spojrzał mi prosto w oczy. Delikatnie, trzęsącą się dłonią pogłaskał mnie po twarzy. Serce zaczęło walić mi jak szalone. Mimowolnie rzuciliśmy się sobie w objęcia. Nic nie mówiliśmy. Żadnego „przepraszam”, żadnego wytłumaczenia. Ale kompletnie mnie to nie obchodziło. Rozpływałem się w ramionach mojego ukochanego. Dopiero teraz mogłem tak naprawdę normalnie odetchnąć. Ten piękny moment trwał prawie pół godziny, a my czuliśmy jakby to była sekunda. Powoli oderwaliśmy się od siebie, ani na chwilę nie puszczając się za ręce. Brunet znowu delikatnie pogłaskał mnie po twarzy i odgarnął jeden kosmyk opadający mi na czoło. Ta chwila była magiczna, lecz jednak musiała się skończyć. Wszystko powracało. Cała aluzja śmierci, samobójstwa. I znowu w mojej głowie królowało to jedno pytanie „Dlaczego?”. Nie chciałem psuć tej chwili, jednak ciekawość nie dawała za wygraną. Może jednak nie ciekawość, tylko po prostu żal.
- Dlaczego? – cisza – dlaczego? – ponawiałem, co chwilę pytanie, starając się kompletnie opanować płacz. Gerard znowu trząsł się i dławił. Widok tak bardzo roztrzęsionego chłopaka sprawił, że sam nie wytrzymałem i wybuchnąłem płaczem.
- Frankie… Ja cię będę tylko ranił. Uwierz, że tak będzie lepiej.
- Gerard zrozum. Ja cię kocham. Jesteś dla mnie wszystkim i właśnie w ten sposób najbardziej mnie ranisz – udało mi się cokolwiek wydukać dławiąc się od płaczu.
- Frank – Gerard podniósł moją opuszczoną głowę do góry tak, że mogłem w tej chwili patrzeć na jego przepełnione bólem, najpiękniejsza jakie dotąd widziałem tęczówki i delikatnie starł gładką dłonią jedną łzę, spływającą po moim policzku, rozmazując przy tym ostatnie pozostałości eyelinera – ja i tak umrę.
Podmuch wiatru sprawił, że huśtawka zaczęła się powoli kołysać i wydawać z siebie skrzypiące dźwięki. Siedziałem cicho, bezmyślnie wgapiając się w siną twarz chłopaka. Dwuznaczność ostatniego zdania, jakie do mnie wypowiedział, zupełnie wyprowadziło mnie z równowagi. W tej chwili nawet nie wiedziałem, o czym mam myśleć, co odpowiedzieć.
- Każdy umrze, ja też umrę, nasi rodzice też umrą – mówiłem jak gdyby nigdy nic nie przestawając patrzeć mu w oczy.
- Mam AIDS – te dwa słowa tak nagle diametralnie wszystko zakręciły do góry nogami. Świat się dla mnie zatrzymał. Sądziłem, że to żart. Że to kolejny głupi dowcip z jego strony. Nie odezwałem się ani słowem. Ta informacja tak bardzo mnie zszokowała, że na chwilę przestałem normalnie funkcjonować - n-no p-powiedz coś – szepnął roztrzęsiony chłopak, kładąc zimną, drżącą rękę na moim policzku.
Powoli doszedłem do siebie i zbliżyłem się do chłopaka. Delikatnie odsłoniłem jego twarz schowaną za dłońmi i złapałem za rękę, starając się zachować spokój. Jednak emocje były silniejsze. Serce waliło mi jak oszalałe, dłonie trzęsły się niczym ryba wyjęta z wody, czekająca na długą powolną śmierć.
- AIDS to nie jest wyrok śmierci. Poradzimy sobie rozumiesz?
- Jest za późno, Frank… Ja umieram – nie wiedziałem co w tej chwili powiedzieć. Moje serce tak po prostu się rozpadło. Czułem jak po mojej twarzy spływają krople łez, które z czasem zamieniały się w niekończącą stróżkę bólu. „Wszystko będzie dobrze” szeptałem sobie w duchu, mimo że nie widziałem już żadnej palącej się iskierki – ta choroba mnie wykończy. Jestem coraz słabszy. Nie mam już na nic sił. Wolę sam to zrobić, proszę…
Jeszcze chwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy, gdy chwilę potem każdy odpłynął pogrążony we własnych myślach. Gerard… On chciał przechytrzyć śmierć. Wyprzedzić ją. Ale czy nie wolałby spędzić tego czasu ze mną? Nie przyjmowałem sobie do wiadomości tego, że prędzej czy później będziemy musieli się pożegnać. Myśl o utracie najważniejszej osoby w Twoim życiu, najcenniejszego daru cholernie bolała. Miałem nadzieję, że to jakiś chory dowcip. Nie mogłem się opanować. Mój płacz coraz bardziej się nasilał. Z czasem płacz przerodził się w krzyk. Zacząłem niszczyć wszystko co popadnie, drzeć się, jaki ten świat jest niesprawiedliwy. A gdzie w tej chwili był Bóg? Dlaczego on nam to robił? Dlaczego musiał moje życie sprowadzać z powrotem na dno? Obwiniałem go, choć tak naprawdę nie znałem prawdziwych przyczyn. Miałem gdzieś, czy Gerry mnie zdradził z innym chorym facetem. Naprawdę, w tej chwili miałem to totalnie w dupie. Nie mogłem usiedzieć w jednym miejscu. Tak bardzo cierpiałem.
- Frankie? – chłopak ponownie chwycił mnie za rękę i ścisnął z całych sił – przepraszam.
- Za co ty mnie przepraszasz? – krzyknąłem, zalewając się łzami – zdradziłeś mnie, tak? Zrobiłeś to z jakimś chorym facetem?
- Frankie, ja nie mógłbym cię zdradzić – tak? To ciekawe, jak to się stało – widzisz Frank, jesteś dla mnie czymś wyjątkowym, nie umiałbym robić tego z kimś innym, wiedząc, że mam ciebie. Kocham Cię Frankie. Jesteś moim małym serduszkiem i zawsze nim będziesz, nawet jak umrę – chłopak pogładził mnie po kolanie i delikatnie musnął wargami moich ust – mój były chłopak umarł kilka tygodni temu. Miał AIDS. Dlatego nie chciałem się z tobą kochać. Codziennie użalałem się nad sobą, że musiałem cię spotkać. Nie umiałem sobie wybaczyć, że tak bardzo cię pokochałem, że stałeś się dla mnie całym światem. Chciałem ci o tym powiedzieć, ale po prostu bałem się odrzucenia. Bałem się, że przestaniesz mnie kochać, a ja tak bardzo cie potrzebowałem. Przepraszam
Kolejna łza, kolejna kropla bólu. Moje serce krwawiło. Życie bez niego byłoby kompletnie puste. To właśnie dzięki niemu byłem szczęśliwy. Dzięki niemu się uśmiechałem. Dzięki niemu skończyłem z autodestrukcyjnymi myślami. Dzięki niemu żyłem. Gdybym miał wybrać: bycie z Gerardem przez ten krótki okres czasu, bycie szczęśliwym, czy nigdy się nie spotkać, wybrałbym pierwszą opcję.
- Zróbmy to razem – szepnąłem mu do ucha, wtulając w jego bladą szyję i delikatnie składając na niej pocałunki.
- Chyba oszalałeś. Masz żyć, rozumiesz? Jesteś młody, poznasz kogoś, ułożysz sobie życie – Gerard oderwał się ode mnie i zaczął krzyczeć. Nigdy nie widziałem go tak zdenerwowanego.
- Dlaczego? – cisza – dlaczego? – ponawiałem, co chwilę pytanie, starając się kompletnie opanować płacz. Gerard znowu trząsł się i dławił. Widok tak bardzo roztrzęsionego chłopaka sprawił, że sam nie wytrzymałem i wybuchnąłem płaczem.
- Frankie… Ja cię będę tylko ranił. Uwierz, że tak będzie lepiej.
- Gerard zrozum. Ja cię kocham. Jesteś dla mnie wszystkim i właśnie w ten sposób najbardziej mnie ranisz – udało mi się cokolwiek wydukać dławiąc się od płaczu.
- Frank – Gerard podniósł moją opuszczoną głowę do góry tak, że mogłem w tej chwili patrzeć na jego przepełnione bólem, najpiękniejsza jakie dotąd widziałem tęczówki i delikatnie starł gładką dłonią jedną łzę, spływającą po moim policzku, rozmazując przy tym ostatnie pozostałości eyelinera – ja i tak umrę.
Podmuch wiatru sprawił, że huśtawka zaczęła się powoli kołysać i wydawać z siebie skrzypiące dźwięki. Siedziałem cicho, bezmyślnie wgapiając się w siną twarz chłopaka. Dwuznaczność ostatniego zdania, jakie do mnie wypowiedział, zupełnie wyprowadziło mnie z równowagi. W tej chwili nawet nie wiedziałem, o czym mam myśleć, co odpowiedzieć.
- Każdy umrze, ja też umrę, nasi rodzice też umrą – mówiłem jak gdyby nigdy nic nie przestawając patrzeć mu w oczy.
- Mam AIDS – te dwa słowa tak nagle diametralnie wszystko zakręciły do góry nogami. Świat się dla mnie zatrzymał. Sądziłem, że to żart. Że to kolejny głupi dowcip z jego strony. Nie odezwałem się ani słowem. Ta informacja tak bardzo mnie zszokowała, że na chwilę przestałem normalnie funkcjonować - n-no p-powiedz coś – szepnął roztrzęsiony chłopak, kładąc zimną, drżącą rękę na moim policzku.
Powoli doszedłem do siebie i zbliżyłem się do chłopaka. Delikatnie odsłoniłem jego twarz schowaną za dłońmi i złapałem za rękę, starając się zachować spokój. Jednak emocje były silniejsze. Serce waliło mi jak oszalałe, dłonie trzęsły się niczym ryba wyjęta z wody, czekająca na długą powolną śmierć.
- AIDS to nie jest wyrok śmierci. Poradzimy sobie rozumiesz?
- Jest za późno, Frank… Ja umieram – nie wiedziałem co w tej chwili powiedzieć. Moje serce tak po prostu się rozpadło. Czułem jak po mojej twarzy spływają krople łez, które z czasem zamieniały się w niekończącą stróżkę bólu. „Wszystko będzie dobrze” szeptałem sobie w duchu, mimo że nie widziałem już żadnej palącej się iskierki – ta choroba mnie wykończy. Jestem coraz słabszy. Nie mam już na nic sił. Wolę sam to zrobić, proszę…
Jeszcze chwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy, gdy chwilę potem każdy odpłynął pogrążony we własnych myślach. Gerard… On chciał przechytrzyć śmierć. Wyprzedzić ją. Ale czy nie wolałby spędzić tego czasu ze mną? Nie przyjmowałem sobie do wiadomości tego, że prędzej czy później będziemy musieli się pożegnać. Myśl o utracie najważniejszej osoby w Twoim życiu, najcenniejszego daru cholernie bolała. Miałem nadzieję, że to jakiś chory dowcip. Nie mogłem się opanować. Mój płacz coraz bardziej się nasilał. Z czasem płacz przerodził się w krzyk. Zacząłem niszczyć wszystko co popadnie, drzeć się, jaki ten świat jest niesprawiedliwy. A gdzie w tej chwili był Bóg? Dlaczego on nam to robił? Dlaczego musiał moje życie sprowadzać z powrotem na dno? Obwiniałem go, choć tak naprawdę nie znałem prawdziwych przyczyn. Miałem gdzieś, czy Gerry mnie zdradził z innym chorym facetem. Naprawdę, w tej chwili miałem to totalnie w dupie. Nie mogłem usiedzieć w jednym miejscu. Tak bardzo cierpiałem.
- Frankie? – chłopak ponownie chwycił mnie za rękę i ścisnął z całych sił – przepraszam.
- Za co ty mnie przepraszasz? – krzyknąłem, zalewając się łzami – zdradziłeś mnie, tak? Zrobiłeś to z jakimś chorym facetem?
- Frankie, ja nie mógłbym cię zdradzić – tak? To ciekawe, jak to się stało – widzisz Frank, jesteś dla mnie czymś wyjątkowym, nie umiałbym robić tego z kimś innym, wiedząc, że mam ciebie. Kocham Cię Frankie. Jesteś moim małym serduszkiem i zawsze nim będziesz, nawet jak umrę – chłopak pogładził mnie po kolanie i delikatnie musnął wargami moich ust – mój były chłopak umarł kilka tygodni temu. Miał AIDS. Dlatego nie chciałem się z tobą kochać. Codziennie użalałem się nad sobą, że musiałem cię spotkać. Nie umiałem sobie wybaczyć, że tak bardzo cię pokochałem, że stałeś się dla mnie całym światem. Chciałem ci o tym powiedzieć, ale po prostu bałem się odrzucenia. Bałem się, że przestaniesz mnie kochać, a ja tak bardzo cie potrzebowałem. Przepraszam
Kolejna łza, kolejna kropla bólu. Moje serce krwawiło. Życie bez niego byłoby kompletnie puste. To właśnie dzięki niemu byłem szczęśliwy. Dzięki niemu się uśmiechałem. Dzięki niemu skończyłem z autodestrukcyjnymi myślami. Dzięki niemu żyłem. Gdybym miał wybrać: bycie z Gerardem przez ten krótki okres czasu, bycie szczęśliwym, czy nigdy się nie spotkać, wybrałbym pierwszą opcję.
- Zróbmy to razem – szepnąłem mu do ucha, wtulając w jego bladą szyję i delikatnie składając na niej pocałunki.
- Chyba oszalałeś. Masz żyć, rozumiesz? Jesteś młody, poznasz kogoś, ułożysz sobie życie – Gerard oderwał się ode mnie i zaczął krzyczeć. Nigdy nie widziałem go tak zdenerwowanego.
- Ale Gee, ja nie umiem żyć bez ciebie. Nikt mnie nie pokocha tak jak ty i ja nikogo nie pokocham tak jak ciebie. To niemożliwe! Chcę być z tobą. Już na zawsze…
Roztrzęsiony próbowałem wydusić z siebie cokolwiek, ale chłopak mnie nie rozumiał. Cały czas tłumaczył, że jeszcze kogoś spotkam, pokocham. Ale ja nie chciałem. Nie chciałem już żyć. Chciałem tylko jego. Chłopak chwycił mnie za rękę i szepnął do ucha „Będzie dobrze”. Uśmiechnąłem się przez łzy i wtuliłem w jego ciepłą klatkę piersiową. Zmrużyłem oczy. Zasnąłem.
Obudziłem się kilka godzin później w tym samym miejscu, gdzie zasnąłem. Ale byłem sam. Samiuteńki jak palec. Znowu zacząłem się trząść. Koło mnie leżała mała karteczka, coś jakby list. Niechętnie sięgnąłem i zdenerwowany rozwinąłem do połowy kartkę. Większość słów była kompletnie zamazana. Jakby płakał, gdy to pisał. Bałem się cokolwiek przeczytać. Bałem się, że to będzie mnie jeszcze bardziej bolało. Wziął głęboki oddech, otarłem łzy i rozwinąłem do końca kartkę.
If I could be with you tonight
I would sing you to sleep
Never let them take the light behind your eyes
One day, I’ll lose this fight
As we fade in the dark
Just remember you will always burn as bright
czeeść *wychyla się zza rogu*, przeczytałam wszystko, co piszesz, ale nie ujawniałam się pod innymi rozdziałami. Postanowiłam, że ujawnię się, że to czytam i ogólnie... bo ten one shot wywarł na mnie największe wrażenie, najpiękniejszy z wszystkich twoich... kocham go i kurde, poryczałam się. Nie umiem nawet nic sensownego napisać, to takie... uh cudowne.
OdpowiedzUsuńNie jestem w stanie napisać nic sensownego, więc w skrócie:
OdpowiedzUsuńrzewnie płaczę, przytulam kocyk, to jest cudowne i wylądowało w folderze z ukochanymi frerardami.
Płaczę, jem orzeszki, płaczę, leżę na podłodze, gryzę kapcie..
OdpowiedzUsuńTera to dopiero mam ochotę selfharmić...kobito, no...ugh, to jest takie cudowne, że żyć mi się odechciało, serio...Ja, ugh...no nie wiem, co pisać, słowa mi się zara skończą i będzie perf ;_;
Ugh, lepiej już lecem pisać na twitterze o tym, jak rzyć ;_;
A jak jeszcze raz napiszesz, że to jest do dupy, to naprawdę rzucem w ciebie tosterem produkującym oczojebne pierogi ;__________________;
Dobra, chyba kończę.
Papa, idę się nażreć :<<<<
nie wierzę w to, że płaczę, ale płaczę /Madzia
OdpowiedzUsuńTo było zbyt piękne, tragiczne ehhh weź nie pisz takich rzeczy bo będę ryczeć całą noc.
OdpowiedzUsuńNie potrafię pisać komentarzy wybacz ale wiedz że cię wielbię bo to było piękne
Do widzenia idę płakać w poduszkę ;///
Beczałam przez to jak małe dziecko.
OdpowiedzUsuńCzeeść, nowa jestem :)
OdpowiedzUsuńMuszę Ci powiedzieć, że tak pięknego one-shot`a jeszcze nigdy nie czytałam. Leżę teraz w pokoju i ryczę ;-; To jest tak piękne, god. Szkoda mi ich obojga-i Franuli i Gee. Dlaczego Frank nie mógł umrzeć tak samo jak Gee? Wtedy ciągle byliby razem.
Przepraszam, jak jestem rozstrzęsiona to nie umiem pisać komentarzy. Tak więc idę płakać do mojej poduszki-owcy ;-;
aww bardzo dziękuję ^w^
UsuńA co do zakończenia. Co zrobił potem Frank, to już dopowiedzieć musicie sami. To od Was zależy i od waszej wyobraźni, jak to się skończy :)
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam c:
O kutwa, ryczę.
OdpowiedzUsuńTo jest piękne.
pjekne kocham soł macz
OdpowiedzUsuńO matko...To jest niesamowite...Chciałabym umieć pisać tak wspaniale, jak ty :)
OdpowiedzUsuńSiedzę i ryczę. Kocham
OdpowiedzUsuń