A i jeszcze jedno, o czym bym zapomniała. Dedykacja dla Edwarda (kc mocno, you know), bo mnie najbardziej motywuje do pisania i dla reszty ludzi z twittera (wiem, że jest was kilka, więc nie jestem w stanie was wszystkich wymienić, ale kocham mocno).
_________________________________________________________________________________
*Frank*
Czym tak naprawdę jest życie? Życie jest codzienną walką z samym sobą, tęsknotą za nieznanymi tobie dotąd wartościami. Nie masz nikogo. Żyjesz sam. Samotność powoli cię przytłacza. Ze wszystkich sił próbujesz odizolować się od świata, które tylko wyniszcza cię od środka. Codzienny ból, codzienny strach… Nieunikniona chęć autodestrukcji. Żyjesz w ciągłej rutynie. Wstajesz, próbujesz wypędzić ze swojej głowy wszystkie samobójcze myśli, poddajesz się i modlisz się, żeby jutro jednak się nie obudzić. Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Zamykasz się w swoich czterech ścianach, czekając na powolną wewnętrzną śmierć. Okaleczasz się. Życie już dawno straciło dla ciebie sens. Nie widzisz potrzeby wyjścia z pokoju, rozmawiania z ludźmi. Zaczynasz coraz bardziej bać się kolejnego dnia. Chcesz to zakończyć. Zakończyć swoje cierpienie, ale boisz się. Nie masz na tyle odwagi by to zrobić. Dlatego się tniesz. Strach przed śmiercią, a jednocześnie przeraźliwe jej pożądanie jeszcze bardziej cię ogranicza. Nie umiesz pogodzić ze sobą tych dwóch wariantów. Chcesz żyć, ale to życie cię zabija. Chcesz umrzeć, ale to życie ci na to nie pozwala. Tego nie da się pogodzić. W końcu nabierasz większej odwagi. Wiesz, że przyszedł ten czas, że jesteś na to gotów. Wykorzystujesz moment, w którym jesteś zupełnie sam. Noc. Nikt nie może ci przeszkodzić. Zamykasz się w toalecie. Chcesz tego. Zabijasz się. Powolna śmierć wyniszcza cię maksymalnie. Umierasz. W końcu jesteś szczęśliwy, bo twoje marzenie powoli zmienia się w rzeczywistość. Zasypiasz. Nieoczekiwanie wszystko zmienia swój bieg. Odzyskujesz przytomność i widzisz przed swoimi oczami chłopaka. Żal i złość ogarniająca cię w tej chwili sięga najwyższego stopnia. Z czasem znienawidzony chłopak staje się powodem, dla którego chcesz żyć. Twój osobisty maleńki świat, który z dnia na dzień staje się twoim coraz większym uzależnieniem. Czujesz… Kochasz…
Stałem na pierwszym stopniu krótkich schodów przed wejściem do sąsiedniego domu. Chwilę przyglądałem się swojemu odbiciu w szybie w drzwiach wejściowych. Czułem się jakoś obco w swojej skórze. Jak taki wyrzutek społeczeństwa niepotrzebny nikomu. Blada, wychudzona twarz i te ogromne, sine wory pod oczami. Nienawidziłem swojego wyglądu. Poprawiłem wiecznie opadającą czarną grzywkę z czoła. Byłem strasznie zdenerwowany, ale jednak nabrałem odwagi i zapukałem. Nikt nie otwierał. Rozejrzałem się chwile dookoła, szukając znajomej mi twarzy, ale było pusto. Zdenerwowany zapukałem drugi raz, potem trzeci i czwarty. Nadal nic. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że chłopak mógłby mnie najzwyczajniej w świecie olać. Wiedziałem, że było coś więcej. Coś się musiało wydarzyć, że nie było go wtedy w domu. Bałem się. Tak bardzo się bałem, że mogło mu się coś stać. Sama myśl o tym przyprawiała mnie o dreszcze. Niestety nie myliłem się. Gdzieś daleko w otchłani ujrzałem biegnącego Gerarda. Zmęczony, spocony i brudny zatrzymał się przy mnie i zaczął przepraszać. Jego różowe usta rozcięte były niemalże na pół. Czerwona krew powoli spływała po jego szyi. Jego całe ciało drżało. Wyjął klucz z kieszeni i próbował trafić nim w drzwi. Złapałem go za rękę i razem udało nam się wejść do środka.
- Dziękuję – odpowiedział i ruszył w stronę toalety. Szybko pobiegłem za nim. Chciałem wiedzieć, jak to się stało. Chciałem wiedzieć, jak mu pomóc.
- Gerry? Kto ci to zrobił? – zapytałem, starając się uspokoić.
Roztrzęsiony chłopak spojrzał na mnie i spuścił wzrok. Nie dawałem za wygraną. Chciałem wiedzieć i zrobić z tym kimś to samo, co zrobił z Gee.
- Było ich trzech. Nie znałem ich. Słyszałem tylko imię Bert – zbladłem. Bert to był mój przyjaciel, z którym za pierwszym razem zdradziła mnie Sara. Ta suka to wszystko ukartowała. Przez nią Frank teraz cierpiał.
Otarłem morą chusteczką łzy z jego twarzy, po czym okrwawione usta. Spojrzał na mnie ze wzruszeniem i puścił jeden ze swoich firmowych uśmiechów. Szybko zmienił brudne ubrania i zaprowadził mnie do salonu. Oboje rozsiedliśmy się wygodnie na kanapie. Przez chwilę milczeliśmy, co jakiś czas patrząc się na siebie. W końcu Gerard przysunął się bliżej i zadał jedno krótkie pytanie.
- Może coś ci ugotuję? – nie wytrzymałem. Wybuchnąłem śmiechem. O mało co, się nie udusiłem. Ale chłopak wyglądał na jak najbardziej poważnego.
- Umiesz gotować? – spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Tak mało o nim wiedziałem… Tak wiele skrywał tajemnic…
- Jeśli zrobilibyśmy to razem…
Patrzyliśmy się na siebie i w końcu oboje zaczęliśmy się śmiać. Gee podszedł do lodówki i zaczął wyjmować produkty potrzebne do przygotowania jego dania. Stałem tylko cicho w kącie i przyglądałem się każdej czynności jaką wykonywał. Każdy ruch, każdy krok, każde słowo. Wszystko, co mówił, robił było wyjątkowe. Chłopak pochylił się nad produktami, zastanawiając się, co można z nich zrobić. Chwile jeszcze wgapiał się w stół i nagle podekscytowany oderwał się z miejsca i krzyknął:
- Zrobimy naleśniki! Podasz mąkę? – spytał, wyciągając z szafy dużą, zieloną miskę i sito.
Posłusznie podawałem produkty, przyglądając się temu wszystkiemu. Nawet sposób w jaki odgarniaj grzywkę z czoła, unikając przy tym pobrudzenia się od mąki, był niesamowity. Gerard był niesamowity… Wszystko z nim związane było niesamowite…
Jedno wiedziałem na pewno. Gerard nie umiał gotować. Kuchnia powoli zamieniała się w chlew, a my obaj się z tego śmialiśmy. Chłopak postanowił jednak ogarnąć trochę ten bałagan, a ja miałem w tym czasie pilnować naleśników. Oczywiście Gee odwracał moją uwagę od nich, przez co naleśniki powoli zaczęły się przypalać. Zdenerwowany zdjąłem patelnię z ognia, niechcący zrzucając przy tym mąkę ze stołu. Teraz cała podłoga była dosłownie biała. Chłopak spojrzał na mnie i wybuchnął śmiechem. Wyszło na to, że nic nie ugotowaliśmy, tylko narobiliśmy bałaganu.
- Co tu się do diaska wyprawia? – zdenerwowana kobieta weszła do kuchni. Wszędzie bałagan, porozsypywana mąka i my dwaj siedzący w samym środku tego syfu, niemalże umierający ze śmiechu – wracam za godzinę, do tego czasu ma być tu posprzątane!
Pani Way wyszła, a my znowu zaczęliśmy się śmiać. Chłopak oparł głowę o brudną podłogę i delikatnie położył dłonie na klatce piersiowej. Jedna maleńka łza powoli spływała po jego twarzy, ale mimo to się uśmiechał. Położyłem się koło niego i oparłem głowę o jego ramię. Trząsł się… Złapałem go za rękę. Gerard obrócił twarz w moją stronę i delikatnie musnął mnie po policzku. Zadrżałem. Jego dotyk, jego zapach wywoływały we mnie silne uczucia. Delikatnie go objąłem, czując przy tym każdy jego ruch, każdy oddech, każde nawet najmniejsze przełknięcie śliny. Chłopak położył głowę na mojej klatce piersiowej, następnie wtulił się w moją szyję i zaczął delikatnie muskać wargami. Powoli pochyliłem się ku jego twarzy i otarłem dłonią mokre łzy z policzków. Spojrzałem mu prosto w oczy. Był najcenniejszym darem jakie mógłbym w życiu otrzymać. Pocałowałem go. Czułem jego przyspieszony oddech, czujem jego smak. Ta chwila mogła trwać wieczność. Nic nas nie obchodziło. Leżeliśmy oboje w objęciach, nie przejmując się niczym.
- Frank? – Gerry spojrzał mi prosto w oczy, uśmiechnął się i pocałował w czoło. Wtuliłem się w niego jeszcze mocniej, gdy nagle usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi. Szybko oderwaliśmy się od siebie. Dopiero teraz tak naprawdę zobaczyliśmy, jaki bałagan zostawiliśmy w kuchni. Staliśmy na środku pomieszczenia, nie wiedząc od czego zacząć. Na szczęście do domu wszedł nie kto inny jak młodszy brat Gee – Mikey. Na początku nie wiedział, co jest grane, ale jak mu wyjaśniliśmy, że za chwilę ich mama może wrócić, od razu wziął się za pomaganie nam w sprzątaniu. We trzech poszło w miarę szybko. Ledwo co uwinęliśmy się z całą tą robotą, pani Way była już w domu. Gerard pociągnął mnie za rękę i zaprowadził do swojego pokoju. Rozłożyłem się wygodnie na jego łóżku i z daleka ujrzałem rysunek wiszący nad łóżkiem.
- Gerard? Czy… czy to ja? – chłopak spojrzał na mnie i skinął potwierdzająco głową.
- Narysowałem to zanim się bliżej poznaliśmy. Z początku rysowałem po prostu jakiegoś chłopaka, ale nagle ten chłopak zaczął przypominać mi ciebie. Gniewasz się? – spytał, chowając głowę w kolanach.
- Oczywiście, że nie – uśmiechnąłem się – nie wiedziałem, że tak dobrze rysujesz – chłopak wyciągnął z szafy dużą, niebieską teczkę i niepewnie mi ją podał. Było tam kilkanaście jego rysunków. Dosłownie na każdym była tematyka śmierci. Nie wiedziałem dotąd, że było aż tak źle. Że Gerard też miał silną depresję i myśli samobójcze. Jednak nigdy nie posunął się do tego stopnia, by to zrobić. Złapałem go za rękę i podwinąłem rękaw bluzy, którą miał na sobie. Nie sprzeciwiał się. Cała ręka pokryta była bliznami i świeżymi ranami.
- Nigdy więcej tego nie rób, słyszysz? – nie odpowiedział – zrób to dla mnie, proszę – ucałowałem jego rękę i z powrotem zasłoniłem ją bluzą.
*Gerard*
Obudziłem się w środku nocy, przeraźliwie się trzęsąc. Przez jakiś czas nie mogłem opanować drgawek na całym ciele. Po moim czole spływał pot. Strach. Strasznie się bałem, że coś mu się stało. Od razu chwyciłem za telefon i wybrałem numer Franka. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci, automatyczna sekretarka… Moje serce zaczęło się łamać na tysiące kawałeczków. Narzuciłem na siebie spodnie i po cichu, żeby nikogo nie obudzić, zszedłem na dół. Nasunąłem na stopy czarne trampki i wyszedłem z domu. Było przeraźliwie zimno, na szczęście do domu Franka nie miałem daleko. Już miałem zapukać, gdy nagle, za moimi plecami usłyszałem moje imię.
- Gerard? Co ty tu robisz? – odetchnąłem z ulgą i rzuciłem się chłopakowi w ramiona. Tak bardzo się cieszyłem, że nic mu się nie stało, że żyje.
- Śniłeś mi się. Ty i Sara – odpowiedziałem, cicho szlochając – ona… ona cię zabiła – nie potrafiłem się opanować. Płakałem w jego ramionach jak dziecko. Strach przed tym, że mógłbym go stracić, był większy niż strach przed śmiercią – jeszcze chwilę trząsłem się na wszystkie strony w objęciach ukochanego, gdy nagle zacząłem się robić podejrzliwy - A tak właściwie, co ty tu robisz? – oderwałem się od chłopaka i otarłem dłonią mokrą twarz.
- Nie mogłem zasnąć, więc postanowiłem się przejść – otarł ostatnią łzę z mojego policzka i pocałował w czoło. Czy nie wydawać by się mogło to dziwne, że chłopak postanowił „się przejść” o 3 w nocy? Stwierdziłem jednak, że nie ma sensu się tym przejmować, bo mu ufałem najbardziej na świecie. Przytuliłem go mocno do siebie i pocałowałem – a teraz idź spać. Po prostu zaśnij.
*Frank*
Czym tak naprawdę jest życie? Życie jest codzienną walką z samym sobą, tęsknotą za nieznanymi tobie dotąd wartościami. Nie masz nikogo. Żyjesz sam. Samotność powoli cię przytłacza. Ze wszystkich sił próbujesz odizolować się od świata, które tylko wyniszcza cię od środka. Codzienny ból, codzienny strach… Nieunikniona chęć autodestrukcji. Żyjesz w ciągłej rutynie. Wstajesz, próbujesz wypędzić ze swojej głowy wszystkie samobójcze myśli, poddajesz się i modlisz się, żeby jutro jednak się nie obudzić. Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Zamykasz się w swoich czterech ścianach, czekając na powolną wewnętrzną śmierć. Okaleczasz się. Życie już dawno straciło dla ciebie sens. Nie widzisz potrzeby wyjścia z pokoju, rozmawiania z ludźmi. Zaczynasz coraz bardziej bać się kolejnego dnia. Chcesz to zakończyć. Zakończyć swoje cierpienie, ale boisz się. Nie masz na tyle odwagi by to zrobić. Dlatego się tniesz. Strach przed śmiercią, a jednocześnie przeraźliwe jej pożądanie jeszcze bardziej cię ogranicza. Nie umiesz pogodzić ze sobą tych dwóch wariantów. Chcesz żyć, ale to życie cię zabija. Chcesz umrzeć, ale to życie ci na to nie pozwala. Tego nie da się pogodzić. W końcu nabierasz większej odwagi. Wiesz, że przyszedł ten czas, że jesteś na to gotów. Wykorzystujesz moment, w którym jesteś zupełnie sam. Noc. Nikt nie może ci przeszkodzić. Zamykasz się w toalecie. Chcesz tego. Zabijasz się. Powolna śmierć wyniszcza cię maksymalnie. Umierasz. W końcu jesteś szczęśliwy, bo twoje marzenie powoli zmienia się w rzeczywistość. Zasypiasz. Nieoczekiwanie wszystko zmienia swój bieg. Odzyskujesz przytomność i widzisz przed swoimi oczami chłopaka. Żal i złość ogarniająca cię w tej chwili sięga najwyższego stopnia. Z czasem znienawidzony chłopak staje się powodem, dla którego chcesz żyć. Twój osobisty maleńki świat, który z dnia na dzień staje się twoim coraz większym uzależnieniem. Czujesz… Kochasz…
~
Stałem na pierwszym stopniu krótkich schodów przed wejściem do sąsiedniego domu. Chwilę przyglądałem się swojemu odbiciu w szybie w drzwiach wejściowych. Czułem się jakoś obco w swojej skórze. Jak taki wyrzutek społeczeństwa niepotrzebny nikomu. Blada, wychudzona twarz i te ogromne, sine wory pod oczami. Nienawidziłem swojego wyglądu. Poprawiłem wiecznie opadającą czarną grzywkę z czoła. Byłem strasznie zdenerwowany, ale jednak nabrałem odwagi i zapukałem. Nikt nie otwierał. Rozejrzałem się chwile dookoła, szukając znajomej mi twarzy, ale było pusto. Zdenerwowany zapukałem drugi raz, potem trzeci i czwarty. Nadal nic. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że chłopak mógłby mnie najzwyczajniej w świecie olać. Wiedziałem, że było coś więcej. Coś się musiało wydarzyć, że nie było go wtedy w domu. Bałem się. Tak bardzo się bałem, że mogło mu się coś stać. Sama myśl o tym przyprawiała mnie o dreszcze. Niestety nie myliłem się. Gdzieś daleko w otchłani ujrzałem biegnącego Gerarda. Zmęczony, spocony i brudny zatrzymał się przy mnie i zaczął przepraszać. Jego różowe usta rozcięte były niemalże na pół. Czerwona krew powoli spływała po jego szyi. Jego całe ciało drżało. Wyjął klucz z kieszeni i próbował trafić nim w drzwi. Złapałem go za rękę i razem udało nam się wejść do środka.
- Dziękuję – odpowiedział i ruszył w stronę toalety. Szybko pobiegłem za nim. Chciałem wiedzieć, jak to się stało. Chciałem wiedzieć, jak mu pomóc.
- Gerry? Kto ci to zrobił? – zapytałem, starając się uspokoić.
Roztrzęsiony chłopak spojrzał na mnie i spuścił wzrok. Nie dawałem za wygraną. Chciałem wiedzieć i zrobić z tym kimś to samo, co zrobił z Gee.
- Było ich trzech. Nie znałem ich. Słyszałem tylko imię Bert – zbladłem. Bert to był mój przyjaciel, z którym za pierwszym razem zdradziła mnie Sara. Ta suka to wszystko ukartowała. Przez nią Frank teraz cierpiał.
Otarłem morą chusteczką łzy z jego twarzy, po czym okrwawione usta. Spojrzał na mnie ze wzruszeniem i puścił jeden ze swoich firmowych uśmiechów. Szybko zmienił brudne ubrania i zaprowadził mnie do salonu. Oboje rozsiedliśmy się wygodnie na kanapie. Przez chwilę milczeliśmy, co jakiś czas patrząc się na siebie. W końcu Gerard przysunął się bliżej i zadał jedno krótkie pytanie.
- Może coś ci ugotuję? – nie wytrzymałem. Wybuchnąłem śmiechem. O mało co, się nie udusiłem. Ale chłopak wyglądał na jak najbardziej poważnego.
- Umiesz gotować? – spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Tak mało o nim wiedziałem… Tak wiele skrywał tajemnic…
- Jeśli zrobilibyśmy to razem…
Patrzyliśmy się na siebie i w końcu oboje zaczęliśmy się śmiać. Gee podszedł do lodówki i zaczął wyjmować produkty potrzebne do przygotowania jego dania. Stałem tylko cicho w kącie i przyglądałem się każdej czynności jaką wykonywał. Każdy ruch, każdy krok, każde słowo. Wszystko, co mówił, robił było wyjątkowe. Chłopak pochylił się nad produktami, zastanawiając się, co można z nich zrobić. Chwile jeszcze wgapiał się w stół i nagle podekscytowany oderwał się z miejsca i krzyknął:
- Zrobimy naleśniki! Podasz mąkę? – spytał, wyciągając z szafy dużą, zieloną miskę i sito.
Posłusznie podawałem produkty, przyglądając się temu wszystkiemu. Nawet sposób w jaki odgarniaj grzywkę z czoła, unikając przy tym pobrudzenia się od mąki, był niesamowity. Gerard był niesamowity… Wszystko z nim związane było niesamowite…
Jedno wiedziałem na pewno. Gerard nie umiał gotować. Kuchnia powoli zamieniała się w chlew, a my obaj się z tego śmialiśmy. Chłopak postanowił jednak ogarnąć trochę ten bałagan, a ja miałem w tym czasie pilnować naleśników. Oczywiście Gee odwracał moją uwagę od nich, przez co naleśniki powoli zaczęły się przypalać. Zdenerwowany zdjąłem patelnię z ognia, niechcący zrzucając przy tym mąkę ze stołu. Teraz cała podłoga była dosłownie biała. Chłopak spojrzał na mnie i wybuchnął śmiechem. Wyszło na to, że nic nie ugotowaliśmy, tylko narobiliśmy bałaganu.
- Co tu się do diaska wyprawia? – zdenerwowana kobieta weszła do kuchni. Wszędzie bałagan, porozsypywana mąka i my dwaj siedzący w samym środku tego syfu, niemalże umierający ze śmiechu – wracam za godzinę, do tego czasu ma być tu posprzątane!
Pani Way wyszła, a my znowu zaczęliśmy się śmiać. Chłopak oparł głowę o brudną podłogę i delikatnie położył dłonie na klatce piersiowej. Jedna maleńka łza powoli spływała po jego twarzy, ale mimo to się uśmiechał. Położyłem się koło niego i oparłem głowę o jego ramię. Trząsł się… Złapałem go za rękę. Gerard obrócił twarz w moją stronę i delikatnie musnął mnie po policzku. Zadrżałem. Jego dotyk, jego zapach wywoływały we mnie silne uczucia. Delikatnie go objąłem, czując przy tym każdy jego ruch, każdy oddech, każde nawet najmniejsze przełknięcie śliny. Chłopak położył głowę na mojej klatce piersiowej, następnie wtulił się w moją szyję i zaczął delikatnie muskać wargami. Powoli pochyliłem się ku jego twarzy i otarłem dłonią mokre łzy z policzków. Spojrzałem mu prosto w oczy. Był najcenniejszym darem jakie mógłbym w życiu otrzymać. Pocałowałem go. Czułem jego przyspieszony oddech, czujem jego smak. Ta chwila mogła trwać wieczność. Nic nas nie obchodziło. Leżeliśmy oboje w objęciach, nie przejmując się niczym.
- Frank? – Gerry spojrzał mi prosto w oczy, uśmiechnął się i pocałował w czoło. Wtuliłem się w niego jeszcze mocniej, gdy nagle usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi. Szybko oderwaliśmy się od siebie. Dopiero teraz tak naprawdę zobaczyliśmy, jaki bałagan zostawiliśmy w kuchni. Staliśmy na środku pomieszczenia, nie wiedząc od czego zacząć. Na szczęście do domu wszedł nie kto inny jak młodszy brat Gee – Mikey. Na początku nie wiedział, co jest grane, ale jak mu wyjaśniliśmy, że za chwilę ich mama może wrócić, od razu wziął się za pomaganie nam w sprzątaniu. We trzech poszło w miarę szybko. Ledwo co uwinęliśmy się z całą tą robotą, pani Way była już w domu. Gerard pociągnął mnie za rękę i zaprowadził do swojego pokoju. Rozłożyłem się wygodnie na jego łóżku i z daleka ujrzałem rysunek wiszący nad łóżkiem.
- Gerard? Czy… czy to ja? – chłopak spojrzał na mnie i skinął potwierdzająco głową.
- Narysowałem to zanim się bliżej poznaliśmy. Z początku rysowałem po prostu jakiegoś chłopaka, ale nagle ten chłopak zaczął przypominać mi ciebie. Gniewasz się? – spytał, chowając głowę w kolanach.
- Oczywiście, że nie – uśmiechnąłem się – nie wiedziałem, że tak dobrze rysujesz – chłopak wyciągnął z szafy dużą, niebieską teczkę i niepewnie mi ją podał. Było tam kilkanaście jego rysunków. Dosłownie na każdym była tematyka śmierci. Nie wiedziałem dotąd, że było aż tak źle. Że Gerard też miał silną depresję i myśli samobójcze. Jednak nigdy nie posunął się do tego stopnia, by to zrobić. Złapałem go za rękę i podwinąłem rękaw bluzy, którą miał na sobie. Nie sprzeciwiał się. Cała ręka pokryta była bliznami i świeżymi ranami.
- Nigdy więcej tego nie rób, słyszysz? – nie odpowiedział – zrób to dla mnie, proszę – ucałowałem jego rękę i z powrotem zasłoniłem ją bluzą.
~
*Gerard*
Obudziłem się w środku nocy, przeraźliwie się trzęsąc. Przez jakiś czas nie mogłem opanować drgawek na całym ciele. Po moim czole spływał pot. Strach. Strasznie się bałem, że coś mu się stało. Od razu chwyciłem za telefon i wybrałem numer Franka. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci, automatyczna sekretarka… Moje serce zaczęło się łamać na tysiące kawałeczków. Narzuciłem na siebie spodnie i po cichu, żeby nikogo nie obudzić, zszedłem na dół. Nasunąłem na stopy czarne trampki i wyszedłem z domu. Było przeraźliwie zimno, na szczęście do domu Franka nie miałem daleko. Już miałem zapukać, gdy nagle, za moimi plecami usłyszałem moje imię.
- Gerard? Co ty tu robisz? – odetchnąłem z ulgą i rzuciłem się chłopakowi w ramiona. Tak bardzo się cieszyłem, że nic mu się nie stało, że żyje.
- Śniłeś mi się. Ty i Sara – odpowiedziałem, cicho szlochając – ona… ona cię zabiła – nie potrafiłem się opanować. Płakałem w jego ramionach jak dziecko. Strach przed tym, że mógłbym go stracić, był większy niż strach przed śmiercią – jeszcze chwilę trząsłem się na wszystkie strony w objęciach ukochanego, gdy nagle zacząłem się robić podejrzliwy - A tak właściwie, co ty tu robisz? – oderwałem się od chłopaka i otarłem dłonią mokrą twarz.
- Nie mogłem zasnąć, więc postanowiłem się przejść – otarł ostatnią łzę z mojego policzka i pocałował w czoło. Czy nie wydawać by się mogło to dziwne, że chłopak postanowił „się przejść” o 3 w nocy? Stwierdziłem jednak, że nie ma sensu się tym przejmować, bo mu ufałem najbardziej na świecie. Przytuliłem go mocno do siebie i pocałowałem – a teraz idź spać. Po prostu zaśnij.
Próba dodania komentarza numer dwa.
OdpowiedzUsuńRozdział przezajebisty, nie wiem co ten Froneh odwala, o trzeciej się czyta fanfiki a nie szlaja.
Dziękuję za dedykację <33
Bosze, genialny rozdział!
OdpowiedzUsuńAle ten Frank jakiś dziwny...to podejrzane, że o takiej godzinie się włóczy po osiedlu. x.x Czeba to sprawdzić.
I niech Gerry się nie tnie ;c Ja siem nie zgadzam ;c
Dobra, lecem. Życzę weny i pozdrawiam :D
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu twierdzisz, że ten rozdział Ci nie wyszedł ;-;
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem jest genialny :3
Czekam na kolejną część i weny życzę.
Em, em. Nie wiem co napisać, ale ka ce mocno tego Frerarda. •﹏•
OdpowiedzUsuńPisz następnego! Ja kce już, teraz, awaw.
jeden z lepszych, a nie gorszych pustaku /Madzia
OdpowiedzUsuńJeej, cudnie, po prostu cudnie :')
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że ostatnio nie komentowałam, jakoś tak.. zagubiłam się w świecie blogów.
Ta akcja z gotowaniem była świetna!
Nie wiem czemu, ale uwielbiam gdy zakochani razem gotują... .__.
Życzę weny i czekam na noowy! <3