wtorek, 29 kwietnia 2014

[3/?] You're just a sad song.

Wiem, rozdział bardzo nudny, krótki i masa błędów. Ale i tak zapraszam do czytania.
________________________________________________________________________________

„To już koniec. Masz to co chciałeś”. Udało mi się otworzyć oczy. Widok, który ujrzałem wstrząsnął mnie tak bardzo, że kilkakrotnie sprawdzałem, czy oczy mnie nie zawodzą. Jednak nie myliłem się. W otchłani ciemności ujrzałem chłopaka. Miał dość długie czarne włosy, ciemny makijaż i ten cyniczny uśmieszek, który niegdyś doprowadzał mnie do szału.
Dlaczego on to zrobił? Dlaczego koleś, który uratował mi życie teraz postanowił mnie zabić i to w tak brutalny sposób?

- Gerard! – krzyknąłem, gdy ten przerywał moje cierpienie.

~

Teraz ten sam chłopak, z tą samą fryzurą i makijażem, jednak z bardziej wystraszonym wyrazem twarzy stał przy łóżku, na którym leżałem. Patrzył na mnie z przerażeniem, trzymając w rękach herbatę. Odłożył kubek na duże czarne biurko, na którym leżało pełno jakiś plakatów i rysunków, podszedł bliżej i usiadł na łóżku. Przyglądał mi się z troską, a ja trząsłem się jak opętany. Tak strasznie się bałem.
Dlaczego akurat on w moich snach jest głównym powodem do strachu?
Dlaczego zupełnie nieznana mi osoba, musi mi się śnić każdej nocy?

Nasze spojrzenia się spotkały. Miał tak piękne, duże oczy. Patrzyłem w nie przez chwilę, zastanawiając się, jakiego są koloru. Były tak unikatowe, że nie sposób było określić ich za pomocą jednej barwy. A co najlepsze, nie widziałem w nich żadnych morderczych myśli. Mogłoby się nawet wydawać, że jest do mnie przyjacielsko nastawiony. Chłopak nieoczekiwanie z powrotem chwycił kubek herbaty i bez słowa wcisnął mi go w ręce. Nie mogłem tak spokojnie siedzieć, milczeć i popijać sobie ciepłą herbatkę w cudzym łóżku. Odważyłem się w końcu pierwszy odezwać, bo czujem się z chwili na chwilę coraz bardziej nieswojo.

- Cześć, Gerard – tak, właśnie w ten sposób przerwałem tą niezręczną ciszę – możesz mi powiedzieć, gdzie ja jestem?

- O cześć, Frankie. Mam nadzieję, że mogę tak do ciebie mówić, Frankie – zaśmiał się pod nosem, co mnie strasznie zirytowało – jesteś w moim pokoju. Znalazłem cię leżącego pod moimi drzwiami – odczułem, że chłopak ze wszelkich sił powstrzymuje się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Chyba był z siebie bardzo dumny, że już drugi raz uratował mi życie.

- A tak. Zamierzałem wybrać się do ciebie, żeby przeprosić za moje zachowanie w szpitalu i przede wszystkim podziękować za to, co jakiś czas temu zrobiłeś. Wiesz, o co mi chodzi – uf wreszcie mam już to za sobą. Teraz mogę wracać do domu.

Chłopak uśmiechnął się i powiedział, że nigdy by się nie zawahał w sytuacji, w której narażone jest życie człowieka.

Nagle spoważniał. Popatrzył mi prosto w oczy i szepnął, że zawsze mogę na niego liczyć i że jeśli chcę, mogę z nim o tym porozmawiać. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, więc tylko się uśmiechnąłem i spuściłem oczy w dół.

- Wiesz Gerard, ja już muszę iść – powiedziałem stanowczo, a jemu jakby nagle zrobiło się smutno. Jego zielonomiodowobursztynowe oczy (nie wiem, jak inaczej mógłbym je określić) nagle zaczęły się szklić i błądzić po wszystkich zakątkach pokoju.

- Proszę zostań, chociaż na chwilkę. Tak dawno z nikim nie rozmawiałem – podszedł do jednej z szafek, wysunął szufladę i wyjął z niej kilka płyt – jakiej muzyki słuchasz?

- O matko, stary, czy to… czy to płyta Led Zeppelin? – nigdy nie spotkałem się z ludźmi, którzy słuchają tak dobrej muzyki. Uśmiechnął się i kiwnął potwierdzająco głową.

Siedzieliśmy obaj na łóżku dyskutując na temat naszych ulubionych zespołów. Koleś słucha tak świetnej muzyki, że chyba nawet trochę go polubiłem. To dziwne, bo prócz Berta nigdy nie miałem żadnego innego kolegi.

Gadaliśmy o tym tak jeszcze chwilę, gdy nagle Gerard przerwał dyskusję.

- Nie rozumiem ludzi, którzy chcą się zabić – strasznie mnie to zdenerwowało. Chłopak przecież dobrze wiedział, że nie chcę o tym rozmawiać, że chcę o tym zapomnieć.

Milczałem. W końcu wreszcie wstałem, podziękowałem za wszystko i udałem się w stronę drzwi. Gerard, chyba trochę zmieszany, bez słowa zaprowadził mnie na dół. Szybko wsunąłem na stopy zniszczone, czarne trampki i wyszedłem.

Było jeszcze dosyć wcześnie, więc postanowiłem się przejść. Szedłem po chodniku wzdłuż dziurawej drogi. Zatrzymałem się w parku, usiadłem na ławce i przyglądałem się ludziom. Uśmiechnięte dzieci radośnie biegające od drzewa do drzewa, dwoje ludzi siedzących w objęciach na trawie, wszystko takie idealne. A ja? Ja byłem tylko wyrzutkiem społeczeństwa, niechcianym i nielubianym czymś.

Samotnie odpoczywając w ciszy, na chwilę zmrużyłem oczy. Moje rozmyślenia przerwał przerażający krzyk dziewczyny. Moje najgorsze przypuszczenia się potwierdziły. Tak to była Sara.

- Kochanie! Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłam – podeszła do mnie i zaczęła całować i obściskiwać.

Kochanie?! Kochanie?! Co ta dziwka sobie wyobraża. Tak tęskniła, że nawet nie raczyła się wybrać do szpitala…

- Sara, odpieprz się ode mnie. Nie chce mieć z tobą nic wspólnego – odsunąłem ją od siebie, wstałem i odszedłem.

W tym momencie dziewczyna dostała jakiegoś napadu złości. Zaczęła bić mnie po twarzy i plecach.

- Tak naprawdę nigdy cię nie kochałam! Byłeś dla mnie tylko kolejnym chłopcem do zaliczenia! – w tym momencie zamarłem. Z trudem powstrzymywałem płacz. Te słowa tak bardzo zraniły mnie od środka. Udawałem, że mnie to nie ruszyło i poszedłem w stronę domu.

Nie zważając na zaczepki niemających własnego życia idiotów, biegłem ze wszystkich sił w nogach. Nie dawałem już rady. Znowu miałem wszystkiego dosyć. Dosyć życia, dosyć zła i nienawiści. Nogi zaczęły mi się plątać, ziemia się zapadać, a oczy jakby odmawiać posłuszeństwa. Chciałem już być w domu, zamknąć się w swoim pokoju i wypłakać wszystkie łzy. Z wielkim trudem, ale udało mi się dotrzeć do miejsca. Szybko uporałem się z kluczami i wszedłem do środka.

- Frank? – nie odpowiedziałem.

Zapłakany wszedłem do mojego pokoju i rzuciłem się na łóżko. Przytulając do siebie poduszkę, krzyczałem ze wszystkich sił.

- Frank? – czy mi się zdaje, czy nie jestem sam?

- Gerard? – otarłem łzy z twarzy starając się zachować spokój – co ty tu robisz?

- Zostawiłeś u mnie bluzę. Twoja mama powiedziała, że zaraz przyjdziesz, że mogę poczekać. Przepraszam, już sobie idę – powiedział, klepiąc mnie delikatnie po ramieniu – no chyba, że… Chciałbyś porozmawiać?

- Tak – to słowo jakby samo wymsknęło się z moich ust. Nie wiem, co strzeliło mi do głowy, żeby zwierzać się obcemu kolesiowi.

Chwile jeszcze milczałem. W końcu przełamałem się i zacząłem opowiadać o dzisiejszym spotkaniu z Sarą. Chłopak wyglądał, jakby faktycznie było mu mnie żal.

- Byliśmy ze sobą 2 lata, miesiąc i 6 dni, a ona dzisiaj powiedziała mi, że nigdy mnie nie kochała i chciała mnie tylko zaliczyć. Czuję się jak ostatnie gówno – i w tym momencie nie wytrzymałem i wybuchnąłem płaczem. Poczułem jak moje ciało obejmuje nieśmiało jakaś bezbronna duszyczka. Mimowolnie odwzajemniłem uścisk, przez moje ciało przeszły ciarki. Szybko zorientowałem się, że to co robię mogłoby wydawać się dziwne. Lekko przestraszony, odsunąłem się na drugi koniec łóżka.

- O stary, jak już późno! – krzyknął, zerwawszy się z łóżka. Muszę spadać. Trzymaj się i nie rób nic głupiego.

Chłopak wyszedł. Znowu poczułem się samotny. Nie wiem dlaczego, ale jego obecność dzisiaj bardzo mi pomogła. Gdybym przypadkiem nie zostawił u niego bluzy, pewnie teraz leżałbym zakrwawiony na łóżku.

Dobra, Frank, ogarnij się. Nie możesz całe życie się nad sobą użalać.

Wstałem i poszedłem do toalety naprzeciwko mojego pokoju. Otarłem z twarzy rozmazane pozostałości makijażu i zszedłem na dół do mamy. Ciemnowłosa kobieta jak zwykle stała w kuchni i przygotowywała coś dobrego do jedzenia. Mówi, że gotowanie to jej pasja. Przywitałem się z nią i rozłożyłem wygodnie na kanapie przed telewizorem. Mama przerwała swoją dotychczasową pracę i usiadła koło mnie, odgarniając mi wiecznie opadającą grzywkę z czoła.

- Widzę, że się zaprzyjaźniliście z Gerardem – potwierdzająco kiwnąłem głową, nie wiedząc, co innego mógłbym jej odpowiedzieć – rozmawiałam z jego mamą. Gerard ewidentnie cię polubił.
Puściła jeden ze swoich uśmiechów i wróciła ponownie do wykonywanej wcześniej czynności. Mnie zaś na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Nie sądziłem, że ktokolwiek mógłby mnie polubić...

Frank, dosyć... przestań o nim myśleć.

5 komentarzy:

  1. O szit!
    Sara to taka dzifffffffffffffffffkaaaa! Jak można tak Frania potraktować, no jak?!
    A Gee taki opiekuńczy. Fajnie, jakby się zaprzyjaźnili :)))) [noo, a potem coś więcej]
    No to ja czekam z niecierpliwością na następny i pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej. Nominowałam Cię do Liebster Blog Award. Więcej informacji znajdziesz na moim blogu: http://myshadowoftheday.blogspot.com

      Usuń
  2. O rany, rany, ranyy !! *.*
    Zakochałam się w tym opowiadaniu...
    To jest takie... idealne...
    Frank cierpi, Gerard go pociesza...
    No jestem bardzo ciekawa co z tego wyniknie ;)
    Czekam na kolejny i zapraszam do siebie :)
    Pojawił się dodatek, ale nie wiem, czy ci się spodoba :P
    im-going-to-hell.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, nominowałam Cię do Liebster Blog Award, nie wiem, czy wiesz :D
    im-going-to-hell.blogspot.com <-- tutaj więcej informacji ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. RIP me.
    Podrawiam, @immortaliva, nic więcej nie dodaję </3

    OdpowiedzUsuń