O to jest pierwszy rozdział pisany nie wiem który już raz. Z góry przepraszam, za masę błędów, za zanudzanie i za to, że jest taki krótki :)
_________________________________________________________________________________
Stał właśnie przy umywalce zalanej krwią. Do jego oczu napływało coraz więcej łez.
_________________________________________________________________________________
Stał właśnie przy umywalce zalanej krwią. Do jego oczu napływało coraz więcej łez.
- Dlaczego moje życie jest tak cholernie trudne?! – usiadł w
kącie łazienki, po czym wyjął z kieszeni brudnych od krwi dżinsów małą białą
fiolkę. Wysypał na dłoń dwie tabletki, powoli włożył do ust i przełknął
substancje. Jego płacz coraz bardziej się nasilał. W końcu wyjął pozostałe
tabletki z pudełeczka i na raz wszystkie połknął. Czuł jak jego powieki stają
się cięższe, a ciało zaczyna bezwładnie się trząść.
Dopiero teraz zdał sobie tak naprawdę sprawę z tego, co
zrobił. W głębi duszy wiedział, że to już koniec. Ból przeszywający jego ciało
nie dawał mu spokoju. Gdyby wiedział, że ten rodzaj śmierci jest tak długi i
bolesny, na pewno wybrałby inne rozwiązanie. Ale było już za późno. Za późno na
jakiekolwiek zmiany i decyzje. Chłopak skulił się pod umywalkę, uspokoił i
czekał aż to nastąpi. Nigdy tak bardzo tego nie pragnął jak teraz. Opanowany
zamknął oczy i próbował zasnąć.
~
- Chyba się budzi. Zadzwońcie do jego mamy – rzuciła jedna z
kobiet ubrana cała na biało z dziwnym czymś na głowie. Poczułem jak przez moje
ciało przepływa fala bólu. Kilkakrotnie próbowałem podnieść powieki, ale
światło które do mnie dochodziło prawie wypalało mi oczy. Postanowiłem więc jednak ich nie otwierać.
- Frank! Frank, kochanie ty żyjesz – po głosie uświadomiłem
sobie, że to moja mama.
O co w tym wszystkim mogło chodzić? „Ty żyjesz”. Nic z tego
nie rozumiem. Ogólnie cała ta sytuacja wydaje mi się strasznie chora. Udało mi
się otworzyć oczy mimo tej oślepiającej jasności i ujrzałem zapłakaną mamę.
Podeszła do mnie i pocałowała w czoło. Nie mogła z siebie wykrztusić ani
jednego słowa, była tak wstrząśnięta całą sytuacją.
- Mamo, co się dzieje, gdzie ja jestem? – spytałem z lekką
obawą.
- Synku, na pewno nic nie pamiętasz? – po jej policzku
spłynęła kolejna łza.
I właśnie wtedy przed moimi oczami pojawiły się obrazy.
Obrazy, których nigdy więcej nie chciałbym oglądać. Wszędzie krew, tabletki i
ja zwijający się z bólu koło umywalki. Tak, wszystko mi się przypomniało. Ta
dziwka obmacywała się na moich oczach z moim najlepszym przyjacielem. Moje życie to
jedno wielkie gówno.
- Mamo, dziękuję że mnie znalazłaś i mi pomogłaś – tak
naprawdę to miałem ochotę ją za to zabić. Wszystkim byłoby lepiej, gdybym
tamtej nocy zasnął i się nie obudził. Ale nie, ona musiała uprzykrzyć mi życie…
albo raczej śmierć. Moje cierpienie tamtej nocy poszło na marne?
- Kochanie, to nie ja cię znalazłam. Wiesz, dobrze że
tamtego dnia byłam na delegacji i nie spałam w domu. Jestem tak bardzo zła na
siebie, nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo – w jej oczach widziałem poczucie
winy.
- W takim razie kto to zrobił? – nie miałem pojęcia, kim
mógł być ten człowiek. Przecież to był środek nocy, a wątpię żeby o tej porze
chciałoby się komuś mnie odwiedzić, pomijając fakt, że już teraz nie mam żadnej
bliskiej mi osoby, ani nawet znajomego.
- Kochanie, wyśpij się, jutro o tym porozmawiamy – szepnęła.
Posłuchałem jej i momentalnie zasnąłem.
Obudziłem się po kilku godzinach. Myślałem o tym, co by było
gdybym jednak zrobił to chwilę wcześniej i nikomu by się nie udało mnie
uratować. Nagle zauważyłem jakiegoś chłopaka rozmawiającego z pielęgniarką za
szybą. Spojrzał na mnie, po czym uśmiechnął się i wszedł do sali.
- Jak się czujesz? – zapytał troskliwym tonem.
Jak się czuję?! Jak?! Kilka dni temu jakiś kretyn
pokrzyżował moje plany. Jak mam się teraz niby czuć…
- Em bywało lepiej – odpowiedziałem sztucznie podnosząc
kąciki ust do góry. Chłopak chyba zorientował się, że ta cała sytuacja mnie po prostu
przerasta.
- Przepraszam, nie przedstawiłem się. Mam na imię Gerard – ten
jego uśmieszek powoli doprowadzał mnie do szału.
- Frank. Mogę wiedzieć, co cię do mnie sprowadza? – ah ta
moja bezpośredniość. Nie lubię rozmawiać z ludźmi bez żadnego powodu. W sumie,
to w ogóle nie lubię rozmawiać z ludźmi.
- Byłem pewny, że prędzej czy później o to zapytasz – co ten
koleś miał na myśli?! – pewnie nie zorientowałeś się nawet, ale od jakiś dwóch
tygodni mieszkamy po sąsiedzku.
- Eh, no słyszałem, że ktoś się przeprowadził koło nas.
- No więc, może przejdźmy do sedna – chrząknął, a ja za
cholerę nie wiedziałem, o co mogło mu chodzić – Frank, wtedy… ja… no… słyszałem
jak krzyczysz.
A więc to przez niego moje wszystkie plany poszły się
kochać?! Przez niego cierpiałem i cierpię na daremno?! Znienawidziłem go z
minuty na minutę.
- Frank, ja nie mogłem cię tam zostawić. Zrozum, leżałeś we
własnej krwi i trząsłeś się jak opętany - ale ja tego tak bardzo chciałem, ale
oczywiście nikt mnie nie rozumie – to ja już pójdę. Pamiętaj, że musisz dużo
teraz odpoczywać. Trzymaj się.
Wyszedł. Tak po prostu wyszedł. A ja nawet mu nie
podziękowałem. Z jednej strony nie chciałem tego robić, bo wcale nie cieszyłem
się z tego, jak ta sytuacja się potoczyła. Ale z drugiej, wypadałoby powiedzieć
chociaż to nędzne „Dziękuję”, bo w końcu koleś uratował mi życie, no nie?
Nie wiedziałem co mam myśleć. Jak wyjdę ze szpitala,
podziękuję mu i jednocześnie przeproszę.
A co do Sary, mojej (teraz chyba byłej) dziewczyny. Nawet
nie przyszła, nie zainteresowała się moim stanem. Tak samo Bert, niegdyś
najlepszy przyjaciel. W sumie to i dobrze, nie mam zamiaru ich teraz ani nigdy
więcej oglądać.
- Franklinie, jeżeli nie będziesz się zbytnio przemęczać,
jeszcze jutro będziesz mógł wrócić do domu – powiedziała z uśmiechem jedna z
pielęgniarek, poprawiając mi poduszkę. Nawet nie wiem, kiedy ona znalazła się
przy moim łóżku.
- O byłoby cudownie,
gdybym mógł już wrócić do domu – nagle poczułem tak przeraźliwy ból w mojej
głowie, jakby ktoś kopał nią jak piłką. Wiem, że to głupio brzmi, ale tak
właśnie się czułem.
Kobieta zauważyła, że coś jest nie tak i podała mi tabletkę
przeciwbólową.
- Myślę, że powinieneś teraz się przespać, wtedy ból minie –
uspokoiła mnie i wyszła.
No ciekawie, ciekawie.
OdpowiedzUsuńMoże trochę krótkie, ale przyjemnie się czytało. Bardzo fajnie piszesz; tak lekko i zrozumiale.
To ja może zacznę gadać po ludzku:
Zajebiście mi się podobało! ;D
Wiedz, że z chęcią będę czytać to opowiadanie. :))
Aaa i nie martw się o błędy. Najczęściej na początku jest ich masa, ale z biegiem czasu sama uczysz się je zauważać. Też tak miałam, gdy zaczęłam pisać. A teraz już nie mam tego problemu.
Więc...Jeszcze raz mówię, że bardzo mi się podobał rozdział i nie pozostaje mi nic innego, niż czekać na następny. :))
Aaa...No i oczywiście: WESOŁYCH ŚWIĄT!
Pozdrawiam, przesyłam całusy i życzę weny ;**
Dziękuję kochanie :*
UsuńTobie również wesołych świąt i dużo weny :)
Świetne.
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że takie krótkie :c Ciekawość mnie zżera co będzie dalej.
Czekam niecierpliwie na nowy rozdział c:
Pozdrawiam i życzę wesolutkich świąt :3
Przepraszam, że krótkie, ale ja po prostu chyba nie umiem pisać dłuższych rozdziałów :c
UsuńAle myślę, że po świętach i egzaminach się poprawię :)
Wesołych Świąt! :*
Zaczyna się... zachęcająco. C;
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że będą tu jako-takie przemyślenia nad naszą egzystencją.. XDD
Ogólnie to dopiero początek, więc nie można za wiele powiedzieć i wgl.. ;__;
Ale czekam na nexta i weny życzę!
xoxo Rejnboł
No, no, świetny początek :D Podoba mi się temat samobójstwa. Im więcej morderczych opisów, tym lepiej ;) Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdziału, przeczuwał, że będzie to niesamowite opowiadanie :3 życzę duużoo weny i czasu ;)
OdpowiedzUsuń